- Tato, gdzie idziesz? - słyszę głos naszych dzieci, gdy w pewnym momencie wigilijnej kolacji wstaję od stołu w naszym wielkim rodzinnym domu, w którym teraz mieszkam razem z Adasiem, naszym najmłodszym dzieckiem, który swoje dzieci już odchował i jego żoną, Mileną. - Tato, proszę, bądź w tym dniu z nami...
- Nie mogę, synku... Muszę być z mamą...
- To pójdziemy do niej wszyscy.
Godzinę później siedzę już ze wszystkimi w jednej z sal w specjalistycznej klinice pod Warszawą i przyglądam się śpiącej żonie, która spokojnie leży w swoim łóżku. Dzieci po chwili wychodzą, a w sali zostajemy tylko my. Kładę się obok ciebie i lekko całuję w policzek. Kiedyś obiecałem ci, że zawsze przy spotkaniach z Tobą będę mieć na sobie czapkę Świętego Mikołaja, byś bez problemy mnie rozpoznała. Powoli otwierasz oczy i z lekkim przerażeniem zerkasz na mnie, lecz już po chwili spokojniejesz i przytulasz się do mnie.
- Zbyszek?
- Tak kochanie, to ja... - składam delikatny pocałunek na twoich pomarszczonych ustach.
- Opowiedz mi to wszystko jeszcze raz... - prosisz, więc nie pozostaje mi nic innego, jak opowiedzieć ci całe nasze życie od początku...
Pamiętasz Kochanie, jak wyglądały nasze Święta lata temu?
Kilka dni przed Wigilią ubieraliśmy wspólnie choinkę. Pamiętasz, jak podnosiłem cię, żebyś mogła na samym czubku drzewka zamontować gwiazdę, która miała symbolizować tą, za którą podążali Trzej Królowie. Pamiętasz, jak podążałem za tobą obwieszony kolorowymi lampkami albo łańcuchami, które drażniły moją skórę, bo zawijałaś mi je wokół szyi, a ty szłaś przede mną i delikatnie układałaś je na gałązkach drzewka. Pamiętasz, jak co święta musieliśmy dokupować nowe komplety bombek, bo przy rozbieraniu drzewka po Świętach zawsze coś tłukliśmy. Pamiętasz, jak na sam koniec gasiliśmy główne oświetlenie i kochaliśmy się na puszystym dywanie w blasku lampek? Bo wiesz, Kochanie, ja nadal to wszystko pamiętam.
Pamiętasz, jak pewnego roku oboje zbiegiem okoliczności znaleźliśmy się w Warszawie na Placu Zamkowym i bawiliśmy się razem z koncertem Polsatu. Wtedy się poznaliśmy. Stałaś obok mnie przez kilka godzina, a ja dopiero w momencie wybicia północy zdecydowałem się, żeby cię pocałować, bo mi się spodobałaś. Zakochałem się od pierwszego wejrzenia, lecz ty od początku byłaś sceptyczna. Poznałaś mnie, kim tak na prawdę jestem już w tej chwili i bałaś się mieć cokolwiek wspólnego ze mną, ale ja się nie poddałem. Pamiętasz, jak nie pozwoliłem ci wtedy odejść bez jakiegoś namiaru na ciebie. Poszedłem za Tobą do samego domu i błagałem, żeby powiedziała chociaż, jak masz na imię. Bo wiesz, Kochanie, ja walczę o wszystko.
A pamiętasz, Kochanie, jak zabrałem Cię w góry i to właśnie tam, w jednej z góralskich chatek spędziliśmy we dwójkę całe Święta i Nowy Rok, bo mi trener odpuścił. Ciemny las, a na małej polanie jeden domek. Nasz. Nikogo w pobliżu kilometra. Tylko my. Nasza wyjątkowa magia. Pamiętasz, jak rozpakowywałaś prezent i w kieszeni sukienki znalazłaś małe czerwone pudełeczko. Ja pamiętam doskonale, jak momentalnie twoje oczy się zaszkliły, a po policzku zaczęły płynąć łzy, gdy uklęknąłem przed Tobą i prosiłem, byś została moją żoną. Nigdy ci tego nie mówiłem, ale gdy nic wtedy nie odpowiadałaś, myślałem, że jedynym wyjściem jest to, żeby skończyć ze sobą, jeśli się nie zgodzisz, bo nie dałbym sobie rady patrzeć, jak jesteś z kimś innym. Bo wiesz, Kochanie, ja innej już nigdy nie pokocham.
A pamiętasz Kochanie nasze wspólne święta w 2015 roku? Wigilia spędzona w naszym wspólnym mieszkaniu w Warszawie tylko we dwoje, pasterka w jednym z kościołów w stolicy, spacer wśród prószącego śniegu po starówce, aż wreszcie noc spędzona przy choince. Dopiero samo piątkowej Boże Narodzenie było dla nas dniem rozjazdu. Najpierw moja rodzina potem twoja. Pamiętasz jak noc przed ślubem spędziliśmy osobno? Ja już w hotelu, gdzie miało odbyć się wesele, a ty w swoimi rodzinnym domu. Pamiętasz, jak zadzwoniłem do ciebie przed snem, aby jedynie usłyszeć twój głos i powiedzieć "kocham cie". Bo te ostatnie chwile przed północą były ostatnimi jako dwie odrębne jednostki. Bo wiesz, Kochanie, ja już bez ciebie nie potrafiłbym żyć.
Pamiętasz, Kochanie, gdy staliśmy ramię w ramię przed ołtarzem w jednym z bydgoskich kościołów. Pamiętasz jak za naszymi plecami stali twój brat Łukasz i moja siostra Ania. Pamiętasz, jak nasze ciała drgały. Nasze serca biły w takim samym rytmie, a i oddechy przyspieszyły, gdy ksiądz wypowiedział słowa "Co Bóg znaczył, człowiek niech nie rozdziela". To był najwspanialszy moment w moim życiu. Ale potem na weselu powiedziałaś mi, że uszczęśliwisz mnie jeszcze bardziej i w niedalekim czasie dasz mi dziecko. Jak się później okazało była ta dziewczynka. Mała Karinka. Pamiętasz, jak w szpitalu wybieraliśmy dla niej imię. Uznaliśmy, że imię dostanie po mojej prababci. Była taka malutka i nasza. Leżała na twojej piersi i nieśmiało się do mnie uśmiechała. Bo wiesz, Kochanie, bez ciebie nie było by naszej kruszynki.
Pamiętasz, Kochanie, jak przez własną głupotę o mały włos dopuścilibyśmy do rozwodu. Zostałaś w Polsce z małym dzieckiem i całym naszym życiem sama, a ja wyjechałem do Turcji. To był chyba najgorszy błąd w moim życiu. Od niby najlepszych przyjaciół docierały do mnie przecieki, że ktoś pojawił się w twoim życiu, że to z jakimś mężczyzną spędzasz czas, że to on nosi nosidełko z Małą, a nie ja. Ktoś doradził mi, żebym zostawił cię i walczył o córkę. Ale na szczęście przed wejściem na salę wykrzyczałaś mi całą prawdę i to, że kochasz jedynie mnie. Odwołaliśmy wszystko, a po dziewięciu miesiącach na świat przyszło nasze drugie dziecko, nasz owoc miłości, nasz Michałek. Bo wiesz, Kochanie, dzięki tobie byłem szczęśliwy.
- Więc byliśmy szczęśliwi? - pytasz mnie, gdy kończę całą opowieść.
- Bardzo...
- Teraz już pamiętam, ale wiesz, że jutro będziesz musiał mówić mi to wszystko jeszcze raz?
- Robię to już od dziesięciu lat, Skarbie, i nie zamierzam przestać, bo Cię kocham...
- Ja ciebie też... Przyjdziesz jutro, żeby opowiedzieć mi to wszystko jeszcze raz?
- Przyjdę Asiu...
Żegnam się z Tobą i, podpierając się laską, wychodzę z Twojej sali. Idę szpitalnymi korytarzami do wyjścia. Przekraczam drzwi budynku i patrzę w niebo. Dlaczego mnie tak krzywdzisz, Boże? Dlaczego to ona musi przez to przechodzić? Dlaczego każdego następnego dnia muszę walczyć o to, by zapamiętała chociaż nasz znak rozpoznawczy? Czuję, jak łzy zaczynają płynąć po moich policzkach. Czas wracać do domu. Wsiadam do samochodu syna i odjeżdżam spod budynku, widząc twoją postać w oknie. Taki sam widok moje oczy spostrzegają każdego następnego dnia. Jednak w Sylwestra na niebie rozbłyskuje tysiące światełek. Naszych małych opowieści...
Bo wiesz, Kochanie, Ty nadal jesteś moim całym światem. Nawet teraz, gdy mnie już nawet nie pamiętasz...
~*~*~
Przepraszam za to na górze, ale po prostu musiałam wylać z siebie cały smutek, który ostatnio gromadzi się w moim sercu właśnie za sprawą miłości.
Mam nadzieję, że Zbyszek i Asia w moim wykonaniu się wam spodobali.
Nie życzę nikomu, by przechodził przez coś takiego, co tu opisałam.
Inspiracją najpierw była muzyka, a jak zaczęłam pisać, to przypomniał mi się pewien film. Niestety nie pamiętam tytułu, ale fabuła była chyba taka sama jak mojej historii.
Pozdrawiam serdecznie :*
Życzę wam wspaniałej zabawy na wszystkich balach sylwestrowych, imprezach czy po prostu wieczorach spędzonych przed telewizorem czy komputerem. Niech dwutysięczny czternasty będzie lepszy od dwutysięcznego trzynastego, ale gorszy od dwutysięcznego piętnastego. Niech się Wam po prostu dobrze wiedzie :D :*
Pożądanie. / Światła. / Sobotnia. / Pozory. / Pytania?