niedziela, 5 października 2014

13. Nie polubię cię?!



Występują:
Grzegorz Bociek, Justyna Kucharska.


     Wieczorne wyjście do kędzierzyńskiego klubu. Od poniedziałku marzyłaś o dzisiejszym dniu, o tej chwili relaksu, która tak mocno była ci potrzebna. W końcu własna, choć jeszcze mała, firma to nie przelewki, to nie regulowany czas pracy, to nie odcięcie się od biznesu po wyjściu z budynku firmowego. Własny biznes w branży modowej to katorga, którą udaje ci się przezwyciężyć dzięki między innymi weekendom spędzonym w rodzinnym mieście, które nie przypomina w niczym zatłoczonej Warszawy. Rytuałem stały się cotygodniowe spotkania z przyjaciółkami jeszcze z czasów liceum, które niekiedy kończą się tak, jak dziś wspólną imprezą lub zwyczajnym wspólnym wieczorem przy butelce czerwonego, włoskiego wina. Dzisiejszy wieczór jest bardzo wyjątkowy. Agata, twoja najlepsza przyjaciółka od piaskownicy wychodzi za mąż, więc będziecie bawić się wspólnie z innymi dziewczynami na jej wieczorze panieńskim, by za tydzień wszystkie stawić się na jej ślubie, na którym będziesz piastować rolę jej druhny. Ale to dopiero za tydzień, dziś liczyć ma się dobra zabawa...


*~*

     Okropny ból głowy, suchość w gardle, poplątane włosy, ciężka ręka leżąca na talii, noga zaplatana w czyjeś kończyny, zapach pracującego alkoholu zmieszany z męskimi perfumami, światło rozchodzące się po sypialni. Nie twojej własnej sypialni. Sypialni w ciemnych kolorach, z ciemno brązowymi meblami, z ciemnymi zasłonami, z ciemną pościelą. W czyjejś sypialni! Momentalnie zrywasz się z łóżka i w pośpiechu godnym mistrza sprintu wybiegasz z pomieszczenia, nie patrząc nawet na zdezorientowanego mężczyznę, który przekręcając się z boku na bok, dopiero cię zauważa. Zatrzaskujesz za sobą drzwi i nie wiesz, gdzie się skryć. Rozglądasz się nerwowo po pomieszczeniu, nie wiedząc do końca, co chcesz tym osiągnąć. Czujesz, że drzwi za tobą zaczynają się otwierać, więc czym prędzej otwierasz drugie, zatrzaskujesz je za sobą, dane pomieszczenie okazuje się być łazienką. Stajesz przed lustrem i patrzysz na siebie.
     Mocno potargane włosy, które całkowicie nie przypominają fryzury z wczoraj. Rozmazany makijaż, który nie ma nic wspólnego z tym idealnym, szykowanym przez godzinę na wczorajszy wieczór. Perfekcyjnie czerwone usta, które teraz mają swój naturalny malinowy kolor. Wymięta sukienka... Albo jej brak. W zasadzie to sama koronkowa bielizna. Na szczęście! Przemywasz szybko twarz zimną wodą, żeby zmyć resztki makijażu. Płuczesz usta, pożyczając od właściciela mieszkania płyn do tego działania przeznaczony. Patrzysz jeszcze raz na siebie, w duchu modlisz się, żeby wszystko sobie przypomnieć, jednak to nie będzie wcale takie proste zadanie, jakim ci się wydaje. Wypiłaś wczoraj wiele, aczkolwiek była ku temu stosowna okazja, więc dlaczego miałabyś się hamować. Nie myślałaś jednak, że przydarzy ci się taka sytuacja, która właśnie ma miejsce.
     Miły taksówkarz, który zawiózł cię pod samo wejście do klubu, a dodatkowo dał ci rabat. Ochroniarz, na którego zadziałało słodkie mrużenie oczu i trzepotanie długimi rzęsami. Zazdrosne spojrzenia młodych dziewczynek, które po swoje stać muszą w kolejce, a kiecki odsłaniają im prawie cały tyłek. Ukradkowe spojrzenie barmana, który przez dłuższy czas śledził twoje ruchy, uprzednio dając drinka na koszt firmy. Radosne rozmowy i śmiechy twoich przyjaciółek, które kazały ci na siebie czekać przeszło godzinę. Kilkoro mężczyzn co chwilę wymieniających się przy tobie w tańcu. Niby przypadkowe otarcie różnymi częściami ciała czy męska dłoń lądująca co raz na twojej pupie. Szalony taniec i wyśmienita zabawa zarówno z wspomnianymi wyżej przyjaciółkami oraz gronem mężczyzn, które się wokół was wytworzyło. Masa wzniesionych toastów za zdrowie, powodzenie, szczęście w małżeństwie, i co najważniejsze, w życiu łóżkowym na cześć Agaty. To wszystko pamiętasz. Jednak nieustanie starasz przypomnieć sobie, jak trafiłaś do tego mieszkania. To zadanie wydaje ci się niewyobrażalne do wykonania. Masz wielką czarną dziurę, gdy starasz się rozmyślać nad swoim zachowaniem po północy.
     - Możesz już wyjść z mojej łazienki?! - słyszysz nawoływania zza drzwi. Serce zaczyna bić ci intensywniej, oddech staje się szybszy, pięści zaciskają się mimowolnie. Uchylasz drzwi i po raz pierwszy świadomie widzisz mężczyznę, z którym spędziłaś noc. - Coś jest nie tak? - pyta, dotykając twojego ramienia. 
    - Tak... nie... Znaczy się wszystko jest w porządku - powoli unosisz wzrok z jego nagiej klatki piersiowej w górę i natrafiasz na jego oczy. - Jesteś inny...
     - Inny? Co masz na myśli? - patrzy wprost w twoje oczy, pod wpływem czego spuszczasz wzrok.
    - Inny niż sobie wyobrażałam - mówisz, wymijając go. Odnajdujesz drzwi do sypialni, odnajdujesz sukienkę, zakładasz ją.
     - Chcesz tak po prostu sobie teraz wyjść? - pojawia się w pomieszczeniu, stając w progu i przyglądając się, jak męczysz się z zamkiem błyskawicznym.
      - A po co mam zostać? - patrzysz na niego poprzez lustro, przed którym stoisz. 
      - Myślałem, że mnie polubisz...
      - Ale nie polubię... Nie jesteś w moim typie... Nie jesteś moim rycerzem na białym koniu - spojrzałaś na niego gniewnie, wyminęłaś w drzwiach. 
    Czemu tak właściwie powiedziałaś takie słowa? Czemu wolałaś kłamać, niż powiedzieć prawdę i uszczęśliwić tego chłopaka? Chyba nigdy nie zrozumiesz sama siebie, a co dopiero zrozumieć zachowanie innych. Czemu sama chcesz wybić sobie z głowy to, że tak naprawdę ten brunet, a szczególnie jego uroczy uśmiech, ci się spodobał? Po co to robisz? Spodobał ci się on cały. Ale przecież ty taka nie jesteś, nie pokażesz mu, że ta noc ci się podobała.  Nie, ty jesteś z tych innych.  Tych trudniejszych, pogmatwanych, dziwnych. Nigdy nie mówisz wprost, nigdy nie pragniesz tak przyziemnych rzeczy, jak twoje rówieśniczki. Nie marzysz tak jak one o zwykłym mężczyźnie, który je pokocha i zostanie ich mężem, ty marzysz o księciu, który nigdy nie przyjedzie na białym koniu, nie uratuje cię z opresji, nie sprawi, że z twojego życia znikną problemy. Zawsze przez to dostajesz po tyłku, bo zostajesz sama, jednak takie życie ci odpowiada. Przynajmniej do wczoraj odpowiadało.
     - Powiedz mi chociaż, jak masz na imię? - złapał cię za łokieć, gdy chciałaś wyjść z jego mieszkania. 
      - Po co ci to? - spytałaś, patrząc głęboko w jego oczy. 
   - Chce wiedzieć, by łatwiej było mi cię znaleźć - uśmiechnął się. - Jestem Grzesiek - zluzował uścisk i wyciągnął do ciebie swoją dużą dłoń. 
  - Justyna... - wypowiedziałaś szybko, musnęłaś delikatnie jego policzek, żeby czym prędzej zbiec schodami na dół.  Zwyczajnie uciekłaś. Kolejny raz. Kiedy twoje ciało owiało zimne wrześniowe powietrze rozkleiłaś się. Usiadłaś na jednej z ławek w drodze powrotnej do domu rodzinnego i zwyczajnie w świecie rozpłakałaś się, nie znając nawet ku temu powodu.
      Kolejne dni spędzone z powrotem w Warszawie pozwoliły ci choć na chwilę zapomnieć o twarzy chłopaka. W stolicy całą twoją uwagę pochłania praca, aczkolwiek wieczorami, kiedy leżałaś otulona szczelnie kołdrą, a twoja świadomość miała zaraz witać się z Morfeuszem, pojawiało się kilka drobnych myśli, które błądziły wokół osoby Grzegorza. Nie próbowałaś z nimi walczyć, wręcz przeciwnie, poddawałaś się nim, a sen przynosił nową rzeczywistość, w której ten wielkolud ze swoim uroczym uśmiechem wiedzie prym w twoim życiu. Piątkowego wieczoru znów zawitałaś do Kędzierzyna-Koźla do rodzinnego domu, gdzie mama kończyła właśnie prasować koszulę ojcu na jutrzejszy ślub, a tato oglądał telewizję, drapiąc za uchem twojego ukochanego czarnego labradora, Miję. Usiadłaś na kanapie, przytuliłaś się do bezpiecznego ramienia ojca, spojrzeniem poprosiłaś o to samo matkę, by poczuć się jak małe dziecko, którego serce nie wariuje na samą myśl o prawie nieznajomym mężczyźnie.
     - Jak się ma moja kochana przyjaciółka, która już dziś opuści stan wolny? - wpadłaś jak burza sobotniego przedpołudnia do pokoju Agaty, która dopiero co zdążyła się obudzić.
      - Ma się wyśmienicie, ale zaraz może spóźnić się razem ze swoją najukochańszą druhną do kosmetyczki! - zaśmiała się, zrywając z łóżka, by po chwili już mocno się do ciebie przytulić. - Cieszę się, że jesteś.
      Następne kilka godzin mija Wam naprawdę przyjemnie. W końcu jakiej kobiecie nie byłoby przyjemnie, gdy miałaby do dyspozycji kosmetyczkę, makijażystkę i wszystko, co tylko dusza zapragnie w salonie urody? Dosłownie cały czas słychać wszędzie wasz radosny śmiech, gdy wspominacie stare dobre czasy,kiedy to obie w głowach miałyście kolejno nową lalkę, pierwsze dobre stopnie w szkole, szkolną rywalizację, pierwsze zauroczenia i miłości, aż wreszcie poważne związki. Patrząc w tył nawet nie wiesz, kiedy te blisko ćwierćwiecze zleciało. Jeszcze niedawno chodziłyście obie razem do szkoły w dwóch kucykach na głowie, a teraz jedna z was założy już rodzinę. Coś się w tobie zmienia. Nie zazdrościsz Agacie ślubu, wspaniałego przyszłego męża, ale powoli zaczynasz marzyć o tym, by sama odnaleźć swojego "rycerza na białym koniu", założyć śnieżnobiałą suknię i zostać jego żoną.
        Patrząc na radosną twarz najbliższej ci osoby robi ci się ciepło w okolicy serca, bo zawsze jej tego życzyłaś, zawsze chciałaś, by było właśnie tak, jak dzieje się w jej życiu właśnie teraz. Jej śmiech, gdy wiruje w ramionach Michała, rozchodzi się po sali, uszczęśliwiając wszystkich zgromadzonych, bawiących się obok. Z perspektywy czasu żałujesz, że postanowiłaś przyjść sama. Jesteś druhną, która jako jedyna nie bawi się, a siedzi za stołem razem z babciami i starszymi ciociami, którym nie w głowie rytmiczne ruchy. Chwytasz telefon i wychodzisz na taras domu weselnego, by odpocząć od weselnego zgiełku. Siadasz przy fontannie w ogrodzie. Dłonią dotykasz tafli wody, która podświetlana od spodu, mieni się kolorami tęczy. Cały ogród oświetlony jest milionem małych jasnych światełek rodem z hollywoodzkiej komedii romantycznej. Ale czy tak właśnie nie powinno być? Przecież to ślub, romantyczny moment, niezapomniana chwila, więc powinna być wyjątkowa. Zamykasz na chwilę oczy, odcinając się niejako od rzeczywistości. Muzyka, jakby przestaje grać, zgiełk zabawy cichnie. Liczysz się jedynie ty.
     - Może nie jestem rycerzem na białym koniu, a jedynie na białym, pożyczonym rowerze - powoli unosisz powieki do góry - może nie jestem najprzystojniejszym mężczyzną, który powinien trwać przy twoim boku, a podrzędnym prostym chłopakiem - podjeżdża do ciebie coraz bliżej - może nie spełniam twoich wymagających kryteriów, ba!, nigdy nie będę wystarczająco dobry, żeby je spełnić... Może po prostu nie jestem ideałem, ale... - zsiada z roweru, kuca przed tobą, chwyta w swoje duże, męskie dłonie twoje drobne ręce. - Ale nie mogę przejść obok ciebie obojętnie i nie zawalczyć, nie spróbować - mówi prosto w twoje oczy, a ty wyjątkowo nie spuszczasz wzroku pod jego spojrzeniem. Czujesz jednak, że za chwilę stracisz swój idealny makijaż. - Tak, mam na imię Grzesiek. Tak, nie jestem przystojny. Tak, nigdy nie będę rycerzem na białym koniu. Tak, nie polubisz mnie. Ale muszę zaryzykować... Chyba się w tobie zakochałem - kończy wreszcie, chyba wyczekuje twojej reakcji, jednak jaka może ona być? Odepchniesz go, czy przyciągniesz do siebie i pocałujesz?
     - Ja... Grzesiek, ja nie wiem, czy potrafię odpowiedzieć na twoje uczucia - spuszczasz wzrok. - Ja nigdy nikogo prawdziwie nie kochałam.
        - Spokojnie - unosi twój podbródek do góry - nauczę cię.



*~*


Witam :)
Ten jednopart leżał na moim dysku blisko pół roku, jednak ostatnie wiadomości zmotywowały mnie, by go dokończyć i udostępnić go szerokiemu gronu.
Nie potrafię uwierzyć, że ta sama osoba, która jeszcze niespełna 2/3 miesiące temu rozgrywała mecze w barwach naszej drużyny, dziś jest poważnie chora. :(
Wiem, że to mało nawiązująca historia do otaczającej nas rzeczywistości, jednak mam nadzieję, że się Wam spodobała. :)

#StayStrongGrzesiu

niedziela, 22 czerwca 2014

12. Bo cuda zdarzają się każdego dnia.


Dzisiejszy dzień jest na pozór spokojny, kolejny jaki przyszło mi przeżyć na Ziemi. Nic nie wyróżnia go na pierwszy rzut oka spośród wszystkich poprzednich, które są za mną. Jednak mój kobiecy szósty zmysł podpowiada mi, że stanie się coś złego, coś, co odmieni moje życie i spowoduje, że będę cierpieć. Odrzucam te złe myśli od siebie, skupiając się na ostatniej lekcji języka angielskiego, którą muszę poprowadzić w klasie czwartej.

Niespełna godzinę później opuszczam budynek podstawówki, by odebrać synka z przedszkola, zrobić zakupy i wreszcie wrócić do domu. Oliwer pomaga mi w doborze składników, z których składać ma się dzisiejsza ważna kolacja. Czasami zastanawiam się, czym zasłużyłam sobie u Pana Boga, że dał mi tak wspaniałą rodzinę. Nadal nie znam odpowiedzi na swoje pytanie i raczej nieprędko ją poznam. Po powrocie do domu od razu razem zabieramy się za przygotowywanie posiłku. Kiedy wszystko jest już gotowe, dzwonię do męża utwierdzając się, kiedy będzie w mieście, abym mogła go odebrać razem z naszym synkiem.

Parkuję samochód na parkingu i razem z Olim czekam na przyjazd klubowego autobusu. Na dworze jest zimno i ciemno, gdyż panuje jeszcze zima, a wieczory nadchodzą wcześnie. Michał cały czas wesoło podśpiewuje melodie lecące z radia, ja jednak patrzę przed siebie, wypatrując sylwetki męża. Po kilku minutach autokar parkuje na parkingu, a malec już niemalże wyrywa się do ojca. Wychodzimy razem z samochodu i zmierzamy w jego stronę. Puszczam malutką dłoń swojej latorośli, by mógł on z radością podbiec do ojca i krzyczę za nim, żeby uważał. Uśmiecham się, gdy obaj są już blisko siebie. 

Widzę oślepiającą mnie strugę światła z samochodowego reflektora. Mrużę oczy. Dostrzegam jednak jeszcze coś, co sprawia, że moje serce jakby przestaje bić. Słyszę ludzkie krzyki, a wśród nich rozpoznaję ten najgłośniejszy jako swój głos. Moje oczy widzą, jak Oliwer zostaje potrącony przez samochód, jak jego ciało zostaje rzucone kilka metrów dalej, jak jego główka bezwładnie uderza o twardą powierzchnię drogi. Nie hamuję płynących łez, nie potrafię zatrzymać wybuchu głośnego płaczu, gdy padam na kolana tuż obok jego ciała, gdy widzę zakrwawioną twarzyczkę i posklejane brunatną cieczą jasne włoski. Dla matki taki widok to zbyt wiele.

Następny moment, który dopiero pamiętam, to chwila, w której siedzę skulona w ramionach męża przed salą operacyjną i czekam, aż ktoś nam coś powie. Mijają minuty, godziny, w końcu nastaje ranek kolejnego dnia, a my siedzimy w tej samej pozycji, płacząc i zastanawiając się nad tym, co teraz będzie. Kiedy wreszcie lekarz informuje nas, co dzieje się z moim dzieckiem, ja nie odbieram żadnych słów, oprócz tych, że mogę wejść do sali synka i posiedzieć przy nim. Żądam, aby ktoś natychmiastowo oddał mi dziecko. Pierwszy raz wybucham niepohamowanym krzykiem, który koi dopiero dawka leku uspakajającego oraz bezpieczne ramiona męża.

Od kilku dni wszystko w naszym życiu kręci się wokół mojego maluszka, szpitala i kolejnych lekarzy, którzy walczą o jego życie. Nie chcę wiedzieć, jak jest naprawdę. Ja wierzę w to, że to tylko długi sen, który właśnie przeżywa moje dziecko, że za chwilę się obudzi, otworzy oczy, powie, że mnie kocha, a ja będę mogła mocno go uścisnąć. Całymi dniami siedzę przy jego łóżeczku, nie słuchając próśb i gróź pielęgniarek, lekarzy, czy nawet męża, że powinnam coś zjeść, zasnąć, wrócić choć na chwilę do domu. Usilnie trzymam się jego maleńkiej rączki, cały czas mocno ją ściskając lub całując. Nie pozwolę na to, by był sam.

- Mamo... - słyszę cichy, niewyraźny szept dziecka. - Mamo... - zaczynam płakać. Ze szczęścia, z bólu, z radości i bezsilności, że muszę patrzeć, jak jego twarz wykrzywia się.
Ciii... - siadam na skraju jego łóżka, głaszczę po włoskach, całuję w czoło. - Nic nie mów, Skarbie... Wszystko będzie dobrze...
- Kocham cię mamo... 

Nie tamuję łez. Nie potrafię. Płaczę tak samo, jak Oliwer. Moje dziecko otworzyło oczy, wypowiedziało najpiękniejsze słowa na świecie. Mój syn powiedział, że mnie kocha. Tak zwyczajnie. Tak, jakby obudził się rano, zobaczył, jak odsłaniam okna w jego pokoiku i powiedział to tak, jak zwykle. Ale to, co działo się w moim sercu, zwykłe nie było. Dla każdej matki te słowa są najpiękniejsze, ale dla takiej, która prawie straciła dziecko, są nie do opisania. Nawet nie staram się w tej sytuacji o czymkolwiek myśleć. Tulę go jedynie do siebie i szepczę to, jak bardzo go kocham. Teraz wiem już, że bez Niego obok bym nie przeżyła. To ten mały brzdąc daje mi codziennie rano siłę, by żyć. To on uśmiechem wprawia mnie w dobry nastrój. To on nieświadomie uratował małżeństwo swoich rodziców. Połączył na nowo. Jak za sprawą cudu, który niewątpliwie wydarzył się dzisiejszego dnia. Cudu, który pozwoli mi być szczęśliwą. Cudu, który oddał mi dziecko...



~*~*~


Witam ;)
Przed wami trochę inne spojrzenie na ważne wydarzenie z Pozorów Małżeństwa, które są już zakończone.
Napisałam to już bardzo dawno, początkowo poszło jedynie jako praca do szkoły, potem pomyślałam, że może się wam spodoba, a jak jest, to już same oceńcie i napiszcie mi.
Pozdrawiam :*

Ps. Muzyka z Epilogu Pozorów