niedziela, 22 czerwca 2014

12. Bo cuda zdarzają się każdego dnia.


Dzisiejszy dzień jest na pozór spokojny, kolejny jaki przyszło mi przeżyć na Ziemi. Nic nie wyróżnia go na pierwszy rzut oka spośród wszystkich poprzednich, które są za mną. Jednak mój kobiecy szósty zmysł podpowiada mi, że stanie się coś złego, coś, co odmieni moje życie i spowoduje, że będę cierpieć. Odrzucam te złe myśli od siebie, skupiając się na ostatniej lekcji języka angielskiego, którą muszę poprowadzić w klasie czwartej.

Niespełna godzinę później opuszczam budynek podstawówki, by odebrać synka z przedszkola, zrobić zakupy i wreszcie wrócić do domu. Oliwer pomaga mi w doborze składników, z których składać ma się dzisiejsza ważna kolacja. Czasami zastanawiam się, czym zasłużyłam sobie u Pana Boga, że dał mi tak wspaniałą rodzinę. Nadal nie znam odpowiedzi na swoje pytanie i raczej nieprędko ją poznam. Po powrocie do domu od razu razem zabieramy się za przygotowywanie posiłku. Kiedy wszystko jest już gotowe, dzwonię do męża utwierdzając się, kiedy będzie w mieście, abym mogła go odebrać razem z naszym synkiem.

Parkuję samochód na parkingu i razem z Olim czekam na przyjazd klubowego autobusu. Na dworze jest zimno i ciemno, gdyż panuje jeszcze zima, a wieczory nadchodzą wcześnie. Michał cały czas wesoło podśpiewuje melodie lecące z radia, ja jednak patrzę przed siebie, wypatrując sylwetki męża. Po kilku minutach autokar parkuje na parkingu, a malec już niemalże wyrywa się do ojca. Wychodzimy razem z samochodu i zmierzamy w jego stronę. Puszczam malutką dłoń swojej latorośli, by mógł on z radością podbiec do ojca i krzyczę za nim, żeby uważał. Uśmiecham się, gdy obaj są już blisko siebie. 

Widzę oślepiającą mnie strugę światła z samochodowego reflektora. Mrużę oczy. Dostrzegam jednak jeszcze coś, co sprawia, że moje serce jakby przestaje bić. Słyszę ludzkie krzyki, a wśród nich rozpoznaję ten najgłośniejszy jako swój głos. Moje oczy widzą, jak Oliwer zostaje potrącony przez samochód, jak jego ciało zostaje rzucone kilka metrów dalej, jak jego główka bezwładnie uderza o twardą powierzchnię drogi. Nie hamuję płynących łez, nie potrafię zatrzymać wybuchu głośnego płaczu, gdy padam na kolana tuż obok jego ciała, gdy widzę zakrwawioną twarzyczkę i posklejane brunatną cieczą jasne włoski. Dla matki taki widok to zbyt wiele.

Następny moment, który dopiero pamiętam, to chwila, w której siedzę skulona w ramionach męża przed salą operacyjną i czekam, aż ktoś nam coś powie. Mijają minuty, godziny, w końcu nastaje ranek kolejnego dnia, a my siedzimy w tej samej pozycji, płacząc i zastanawiając się nad tym, co teraz będzie. Kiedy wreszcie lekarz informuje nas, co dzieje się z moim dzieckiem, ja nie odbieram żadnych słów, oprócz tych, że mogę wejść do sali synka i posiedzieć przy nim. Żądam, aby ktoś natychmiastowo oddał mi dziecko. Pierwszy raz wybucham niepohamowanym krzykiem, który koi dopiero dawka leku uspakajającego oraz bezpieczne ramiona męża.

Od kilku dni wszystko w naszym życiu kręci się wokół mojego maluszka, szpitala i kolejnych lekarzy, którzy walczą o jego życie. Nie chcę wiedzieć, jak jest naprawdę. Ja wierzę w to, że to tylko długi sen, który właśnie przeżywa moje dziecko, że za chwilę się obudzi, otworzy oczy, powie, że mnie kocha, a ja będę mogła mocno go uścisnąć. Całymi dniami siedzę przy jego łóżeczku, nie słuchając próśb i gróź pielęgniarek, lekarzy, czy nawet męża, że powinnam coś zjeść, zasnąć, wrócić choć na chwilę do domu. Usilnie trzymam się jego maleńkiej rączki, cały czas mocno ją ściskając lub całując. Nie pozwolę na to, by był sam.

- Mamo... - słyszę cichy, niewyraźny szept dziecka. - Mamo... - zaczynam płakać. Ze szczęścia, z bólu, z radości i bezsilności, że muszę patrzeć, jak jego twarz wykrzywia się.
Ciii... - siadam na skraju jego łóżka, głaszczę po włoskach, całuję w czoło. - Nic nie mów, Skarbie... Wszystko będzie dobrze...
- Kocham cię mamo... 

Nie tamuję łez. Nie potrafię. Płaczę tak samo, jak Oliwer. Moje dziecko otworzyło oczy, wypowiedziało najpiękniejsze słowa na świecie. Mój syn powiedział, że mnie kocha. Tak zwyczajnie. Tak, jakby obudził się rano, zobaczył, jak odsłaniam okna w jego pokoiku i powiedział to tak, jak zwykle. Ale to, co działo się w moim sercu, zwykłe nie było. Dla każdej matki te słowa są najpiękniejsze, ale dla takiej, która prawie straciła dziecko, są nie do opisania. Nawet nie staram się w tej sytuacji o czymkolwiek myśleć. Tulę go jedynie do siebie i szepczę to, jak bardzo go kocham. Teraz wiem już, że bez Niego obok bym nie przeżyła. To ten mały brzdąc daje mi codziennie rano siłę, by żyć. To on uśmiechem wprawia mnie w dobry nastrój. To on nieświadomie uratował małżeństwo swoich rodziców. Połączył na nowo. Jak za sprawą cudu, który niewątpliwie wydarzył się dzisiejszego dnia. Cudu, który pozwoli mi być szczęśliwą. Cudu, który oddał mi dziecko...



~*~*~


Witam ;)
Przed wami trochę inne spojrzenie na ważne wydarzenie z Pozorów Małżeństwa, które są już zakończone.
Napisałam to już bardzo dawno, początkowo poszło jedynie jako praca do szkoły, potem pomyślałam, że może się wam spodoba, a jak jest, to już same oceńcie i napiszcie mi.
Pozdrawiam :*

Ps. Muzyka z Epilogu Pozorów