Dzisiejszy dzień jest na pozór spokojny, kolejny jaki przyszło mi przeżyć na Ziemi. Nic nie wyróżnia go na pierwszy rzut oka spośród wszystkich poprzednich, które są za mną. Jednak mój kobiecy szósty zmysł podpowiada mi, że stanie się coś złego, coś, co odmieni moje życie i spowoduje, że będę cierpieć. Odrzucam te złe myśli od siebie, skupiając się na ostatniej lekcji języka angielskiego, którą muszę poprowadzić w klasie czwartej.
Niespełna
godzinę później opuszczam budynek podstawówki, by odebrać synka
z przedszkola, zrobić zakupy i wreszcie wrócić do domu. Oliwer pomaga mi w doborze składników, z których składać ma się
dzisiejsza ważna kolacja. Czasami zastanawiam się, czym zasłużyłam
sobie u Pana Boga, że dał mi tak wspaniałą rodzinę. Nadal nie
znam odpowiedzi na swoje pytanie i raczej nieprędko ją poznam. Po
powrocie do domu od razu razem zabieramy się za przygotowywanie
posiłku. Kiedy wszystko jest już gotowe, dzwonię do męża
utwierdzając się, kiedy będzie w mieście, abym mogła go odebrać
razem z naszym synkiem.
Parkuję
samochód na parkingu i razem z Olim czekam na przyjazd
klubowego autobusu. Na dworze jest zimno i ciemno, gdyż panuje
jeszcze zima, a wieczory nadchodzą wcześnie. Michał cały czas
wesoło podśpiewuje melodie lecące z radia, ja jednak patrzę przed
siebie, wypatrując sylwetki męża. Po kilku minutach autokar
parkuje na parkingu, a malec już niemalże wyrywa się do ojca.
Wychodzimy razem z samochodu i zmierzamy w jego stronę.
Puszczam malutką dłoń swojej latorośli, by mógł on z radością
podbiec do ojca i krzyczę za nim, żeby uważał. Uśmiecham
się, gdy obaj są już blisko siebie.
Widzę
oślepiającą mnie strugę światła z samochodowego reflektora.
Mrużę oczy. Dostrzegam jednak jeszcze coś, co sprawia, że moje
serce jakby przestaje bić. Słyszę ludzkie krzyki, a wśród nich
rozpoznaję ten najgłośniejszy jako swój głos. Moje oczy widzą,
jak Oliwer zostaje potrącony przez samochód, jak jego
ciało zostaje rzucone kilka metrów dalej, jak jego główka
bezwładnie uderza o twardą powierzchnię drogi. Nie hamuję
płynących łez, nie potrafię zatrzymać wybuchu głośnego płaczu,
gdy padam na kolana tuż obok jego ciała, gdy widzę zakrwawioną
twarzyczkę i posklejane brunatną cieczą jasne włoski. Dla matki
taki widok to zbyt wiele.
Następny
moment, który dopiero pamiętam, to chwila, w której siedzę
skulona w ramionach męża przed salą operacyjną i czekam,
aż ktoś nam coś powie. Mijają minuty, godziny, w końcu nastaje
ranek kolejnego dnia, a my siedzimy w tej samej pozycji, płacząc i
zastanawiając się nad tym, co teraz będzie. Kiedy wreszcie lekarz
informuje nas, co dzieje się z moim dzieckiem, ja nie odbieram żadnych
słów, oprócz tych, że mogę wejść do sali synka i posiedzieć
przy nim. Żądam, aby ktoś natychmiastowo oddał mi dziecko.
Pierwszy raz wybucham niepohamowanym krzykiem, który koi dopiero
dawka leku uspakajającego oraz bezpieczne ramiona męża.
Od
kilku dni wszystko w naszym życiu kręci się wokół mojego maluszka,
szpitala i kolejnych lekarzy, którzy walczą o jego życie. Nie chcę
wiedzieć, jak jest naprawdę. Ja wierzę w to, że to tylko długi
sen, który właśnie przeżywa moje dziecko, że za chwilę się
obudzi, otworzy oczy, powie, że mnie kocha, a ja będę mogła mocno
go uścisnąć. Całymi dniami siedzę przy jego łóżeczku, nie
słuchając próśb i gróź pielęgniarek, lekarzy, czy nawet męża,
że powinnam coś zjeść, zasnąć, wrócić choć na chwilę do
domu. Usilnie trzymam się jego maleńkiej rączki, cały czas mocno
ją ściskając lub całując. Nie pozwolę na to, by był sam.
- Mamo...
- słyszę cichy, niewyraźny szept dziecka. - Mamo... - zaczynam
płakać. Ze szczęścia, z bólu, z radości i bezsilności, że
muszę patrzeć, jak jego twarz wykrzywia się.
- Ciii...
- siadam na skraju jego łóżka, głaszczę po włoskach, całuję
w czoło. - Nic nie mów, Skarbie... Wszystko będzie dobrze...
- Kocham
cię mamo...
Nie
tamuję łez. Nie potrafię. Płaczę tak samo, jak Oliwer. Moje
dziecko otworzyło oczy, wypowiedziało najpiękniejsze słowa na
świecie. Mój syn powiedział, że mnie kocha. Tak zwyczajnie. Tak,
jakby obudził się rano, zobaczył, jak odsłaniam okna w jego
pokoiku i powiedział to tak, jak zwykle. Ale to, co działo się w
moim sercu, zwykłe nie było. Dla każdej matki te słowa są
najpiękniejsze, ale dla takiej, która prawie straciła dziecko, są
nie do opisania. Nawet nie staram się w tej sytuacji o czymkolwiek
myśleć. Tulę go jedynie do siebie i szepczę to, jak bardzo go
kocham. Teraz wiem już, że bez Niego obok bym nie przeżyła. To
ten mały brzdąc daje mi codziennie rano siłę, by żyć. To on
uśmiechem wprawia mnie w dobry nastrój. To on nieświadomie
uratował małżeństwo swoich rodziców. Połączył na nowo. Jak
za sprawą cudu, który niewątpliwie wydarzył się dzisiejszego
dnia. Cudu, który pozwoli mi być szczęśliwą. Cudu, który oddał
mi dziecko...
Ps. Muzyka z Epilogu Pozorów
~*~*~
Witam ;)
Przed wami trochę inne spojrzenie na ważne wydarzenie z Pozorów Małżeństwa, które są już zakończone.
Napisałam to już bardzo dawno, początkowo poszło jedynie jako praca do szkoły, potem pomyślałam, że może się wam spodoba, a jak jest, to już same oceńcie i napiszcie mi.
Napisałam to już bardzo dawno, początkowo poszło jedynie jako praca do szkoły, potem pomyślałam, że może się wam spodoba, a jak jest, to już same oceńcie i napiszcie mi.
Pozdrawiam :*